Dzień 7












Minął tydzień czy miesiąc? Nie wiem czy to przez natłok wrażeń, czy życie tu wydaje się płynąć o wiele szybciej. Na szczęście kupiłem pół kilograma owocowych marshmallows i moje rozmyślenia wydają się być o wiele łatwiejsze.

Pierwszy cały wolny dzień. Wolny dzień miała też Vicky. Z doświadczenia już wiem, że to połączenie nie pozwala się nudzić, więc po śniadaniu pojechaliśmy na kolejną część zakupowego szału. Zaczęliśmy poszukiwania od czarnych spodenek na upalne dni do pracy, czyli Macy’s. Sklep okazał się ogromny, ze wszystkim co możliwe: marynarki i koszule, biżuteria i zegarki, odzież codzienna i ta mniej zwyczajna – coś na zasadzie TK Maxx lub Peek&Cloppenburg. Szybkie pytanie w kasie i od razu skierowaliśmy się do działu największymi zniżkami, czyli „final prices”. Po chwili zagubienia udało mi się dostrzec najzwyczajniejsze w świecie czarne spodenki, czas więc iść do przymierzalni. Nigdy w życiu nie widziałem jeszcze tak wielkich kabin! W 1 z nich spokojnie mogłoby się zmieścić 6 ludzi (europejskich rozmiarów). Cóż, co kraj to obyczaj (przymierzalnia). Spodenki kupione: cena regularna $35, cena po zniżce $20, cena z kartą Vicky $15. Punkt kolejny podróży? Victoria’s Secret ze względu na właśnie odbywające się jedne z największych w roku promocji. W tym miejscu, jeśli ktoś jest zainteresowany przywiezieniem mu czegokolwiek do Polski, radzę się pospieszyć – zamówienia zbieram do końca tygodnia, a najlepiej to do jutrzejszego popołudnia, kiedy znowu będę w tej okolicy (mowa tutaj o perfumach, kosmetykach i przyborach). Przykład zniżki? Plecak z $85 na $5. Mam tylko nadzieję, że nie dostanę jutro serii wiadomości z całą listą życzeń, żeby nie musieć dokupować kolejne bagażu do samolotu, a podejrzewam, że tak może się przydarzyć. Zniżki w większości oscylują w granicy 60-80%. Zdążyłem nawet wejść do sklepu Apple, ale na ewentualne zakupy w tym miejscu pozwolę sobie dopiero pod koniec września, kiedy zobaczę czy zarobię tyle pieniędzy, że będę mógł kupić sobie nowy telefon czy pieniędzy będę miał tak mało, że będę musiał sprzedać tam mojego iPhone’a. Ostatnie na liście było AT&T, czyli salon sieci komórkowej i pytanie o kupienie karty SIM. I tu jest ciekawa rzecz! Stany są krajem, w którym za cholerę nie można ot tak prosto i przyjemnie kupić sobie karty SIM. Musisz obejść milion sklepów z elektroniką, żeby łaskawie znaleźć ostatnie wolne karty, które i tak oferują dzwonienie i wysyłanie smsów na terenie USA. W zasadzie nie inaczej jest z operatorami. AT&T zasugerowało, że mogę dołączyć na 3 miesiące do rachunku Korsaków za $10/miesięcznie, ale również tylko i wyłącznie z możliwością wykorzystania salda na rozmowy i smsy. Jeśli z kolei chciałbym do tego dołożyć pakiet 3GB internetu (najmniejsza możliwa ilość) miesięczny rachunek wzrósłby do $40. I tutaj rodzi się dylemat, bo telefonu potrzebuję tylko i wyłącznie do transmisji danych: połączenia do Polski - Viber/Facebook, odnalezienie się w ogromnym mieście – mapy Google, sprawdzenie połączenia autobusowego – MetroTransit. Nie wydawać nic i korzystać z internetu tylko w domu czy zapłacić $40 miesięcznie i mieć totalną swobodę?

Czas na dalszą podróż i kolejny sklep, tym razem „Big Lots”, czyli połączenie Auchan z Biedronką: od taniej żywności przez narzędzia po meble. Dopiero tam doczekałem się iście amerykańskich widoków: ogromne paczki chipsów, 4-litrowe baniaki z napojami, różnego rodzaju dania z proszku… Nawet udało mi się znaleźć „grecką” sałatkę z Polski! To tam kupiłem ogromną opakowanie pianek, od których aktualnie mnie już mdli.


Ostatnia na liście była wietnamska restauracja. W Polsce knajpa (lub sam jej wygląd) uchodziłaby co najmniej za podejrzaną. W środku jednak ponad połowa stolików była zajęta przez gości, a dookoła nich ciągle krążyli inni kelnerzy. Usiedliśmy, dostaliśmy kartę, ceny okazały się stosunkowo niskie. Wzięliśmy dwa zestawy i przystawkę (patrz zdjęcia). Ja swoją porcję zmieściłem ostatkami sił, Vicky skapitulowała po połowie. Jedzenie, chociaż może nie wyglądać, było mega smaczne a przy okazji po warzywach czuć było, że są świeże. To co zostało spakowaliśmy w kartonowe, chińskie miseczki, których tak bardzo nie mogłem się doczekać, a są praktycznie pokazane w większości amerykańskich filmów. Po tym wróciliśmy do domu. 

Kilka słów o drogach w USA: Polacy naprawdę nie mają na co narzekać. W obrębie południa Minneapolis jest tak gęsto puszczona sieć autostrad czasem z 4-5 pasami ruchu, że w porównaniu z naszymi kilkoma trasami wydaje się, jakby Polacy dopiero przesiedli się z koni do samochodów. Mimo wszystko standard dróg w obu krajach jest porównywalny. Wszechobecne u nas dziury powstałe podczas zimy i załatane w lato tutaj spotykane są jako głębokie, długie pęknięcia poklejone biały klejem, aby dalej nie pękały. Autostrady wydaj się zrobione jakby z betonowych płyt. Co ciekawe, nawet logistyka robót drogowych jest podobna w obu państwach. Tutaj np. w jednym momencie wzięli się za remont 2 z 3 linii autostrad powodując ogromne korki na jedynym nieremontowanym odcinku. Brzmi znajomo?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dzień 6

Dzień 2

Dzień 50 - 56