Dzień 10
To dzisiaj jest ten dzień, na który czekałem od poniedziałku: słońce, lekki wiatr, 25 stopni. Jednak z racji tego, że wczoraj nachodziłem się już nadto, postanowiłem zostać w domu i posprzątać co mogę.
Po chwili szukania odkurzacz znalazłem w szafie koło drzwi wejściowych. Cóż, u nas można byłoby go nazwać maszyną ssąca, bo standardowej wielkości odkurzacza w Europie to on nie przypominał. Tutaj reguła jest jedna: im rzecz jest większa, tym lepsza. Potem posprzątałem (ogromna) kuchenkę z 5 palnikami, pozmywałem naczynia z (ogromnego) zlewu i wypakowałem rzeczy z (ogromnej) zmywarki.
Około południa przypomniałem sobie o telefonie, który obudził mnie o 2-3 w nocy. Domyśliłem się, że tylko i wyłącznie biuro obsługi klienta Play chciało się ze mną skontaktować o takiej godzinie. Dzień wcześniej kontaktowałem się z nimi w sprawie zdjęcia blokady z telefonu, która uniemożliwia mi korzystanie z amerykańskiej karty sim. Myślałem, ze wszystko poszło po mojej myśli i chcieli mnie powiadomić, że wszystko będzie w porządku w przeciągu 24h. Okazało się zupełnie na odwrót - blokada nie może być zdjęta. Do tej pory mam pewne wątpliwości, ale nie mam nawet sposobu, żeby skontaktować się z nimi w normalny sposób i wyjaśnić cała sprawę. Pozostają mi teraz 2 wyjścia: zrezygnowanie z problematycznego numeru w Stanach lub wypożyczyć telefon w salonie AT&T za dodatkowe 10$ miesięcznie.
Kolejny raz postanowiłem zrobić obiad dla wszystkich, o którym marzyłem w Polsce - iście amerykańska quesedille z serem cheddar zamiast zwykłego i z sosem BBQ (kolejna rzecz na mojej liście do sprowadzenia do Polski) zamiast passaty pomidorowej.
Godzina 14:00 - czas na mecz Polska-Niemcy. Z tej okazji nawet p. Bernard zwolnił się z pracy pod pretekstem wizyty u dentysty. Co rzadko się zdarza, udało mi się nawet chwile ponieść emocjom podczas meczu (Milika do tej pory nie mogę przeżyć, że nie został zdjęty z boiska do samego końca). Równo z końcem gry i ogłoszeniem remisu wyszedłem na autobus do pracy.
W pracy w końcu udało mi się zostawić odcisk palca, żeby móc logować się do systemu zaraz po przyjściu - pierwszy sukces! Kolejka jak zwykle potężna, czekania na 45 minut. W tym czasie zdążyłem nawet poznać i przywitać się z niektórymi osobami, z którymi dotychczas pracowałem, więc jakiś postęp jest. Podchodzę do okienka po numer i co dostałem? 232 - miejsce, w którym byłem ostatnio i o które prosiłem w mailu do działu kadr - drugi sukces. Można? Można! Tam spotkałem się ze Smile i znowu mogliśmy tworzyć zgrany zespół i pogadać w wolnym czasie. Oczywiście, bez zmian się nie obyło i podobnie jak ja do niedawna, dzisiaj do naszego stoiska przyszły osoby, które nie wiedziały kompletnie co mają ze sobą zrobić. Wtedy pojawiła się okazja do wewnętrznego sukcesu nr 3, czyli wytłumaczenia im całej procedury (tak jak ja chciałbym mieć to wytłumaczone na ich miejscu).
Teraz najciekawsze: doświadczam w pracy rasizmu! 3/4 zespołu to czarni (wliczając 2 managerki). Pozostały team tworzą 2 Tajwanki, 1 biały Amerykanin, 1 dziewczyna z Indii i ja. Po 3h pracy stwierdzili, że jest nas za dużo i kazali iść do domu wszystkim nie-czarnym ludziom. Dzięki Bogu, że z zewnątrz jestem biały (chociaż nawet nie do końca), ale wewnątrz bije czarne serce - udało mi się wkręcić w ich łaski i zostałem do końca zmiany, czyli dodatkowe 2h, które i tak nie robią wrażenia, ale lepsze to niż wyjście po 3h. Tak czy siak, da się wyczuć lekkie wykorzystywanie białych, co poniekąd trochę mnie bawi. Na pożegnanie usłyszałem tylko "See you tommorow", więc jest szansa, że wszystko powoli zaczyna się układać i zagrzeję jedno miejsca na dłużej.
PS: Drogi pamiętniczku - przejście kilku przecznic o 23.00 juz nie wygląda tak dobrze, jakby się mogło wydawać.
Komentarze
Prześlij komentarz