Dzień 3













Mimo wszystkich (niezliczonych) pozytywów mieszkania w miejscu, w którym mieszkam moją porą pobudki jest godzina 6.00, czyli moment kiedy dom zaczyna żyć. Chcąc czy nie chcąc: trzeba wstawać. W pracy miałem stawić się na 11.00, ale czekała mnie jeszcze dwa miejsca, które musiałem wcześniej odwiedzić, dlatego wcześniejsza pobudka dobrze mi zrobiła.

Mając w świadomości fakt, że do mieszkania wrócę dopiero wieczorem, po dłuższej chwili wylegiwania się na łóżku, sprawdzenia map i rozkładu, zrzuceniu wszystkich potrzebnych informacji na telefon przyszedł czas na naszykowanie sobie śniadania. Jak byłem niesamowicie pozytywnie zaskoczony tym, co czekało na mnie na stole – trudno opisać. W dalszym ciągu zastanawiam się z jakiej odległej planety przylecieli moi gospodarze. Na stole kanapki i banan, na krześle przygotowana kurtka, w garnku zagrzane parówki, a w kubku wsypana herbata. Na dodatek, skoro nikt przez 2 dni nie zjadł ostatniej muffinki z Amsterdamu postanowiłem zrobić to ja. Jednak po chwili wpatrywania się w nią byłem niemal pewny, że to babeczki mogły jednak posiadać pewien składnik, którego nie chciałem żeby miały – szczególnie, że dzień wcześniej musiałem odbyć drug test i nie wiadomo jak bardzo babeczki mogły na niego wpłynąć. W głowie pojawiła mi się scena z lotniska i tekst, który wszystko podsumowuje „Oh! Lucky you”.

Do autobusu wszedłem bardziej pewnie niż dzień wcześniej, posiadając jeszcze ważny 24-godzinny bilet i doświadczenie, żeby nie wysiadać bezmyślnie. W Downtown, 1h przed pracą, miałem w planach odwiedzenie dwóch punktów: Metro Transit Store, żeby kupić nowy bilet i punkt ksera, żeby wydrukować na dzisiaj potrzebne dokumenty. Oczywiście, Minneapolis znałem już nieco lepiej przez ostatnie błądzenie, ale nawet mimo tego nie byłem w stanie znaleźć sklepu. Dodatkowo, sprawę komplikowały remonty i nieznane jeszcze dla mnie skyway’ie (naziemne połączenie 2 sąsiednich, ZUPEŁNIE NIEZWIĄZANYCH ZE SOBĄ budynków). Z jednej strony wygoda dla mieszkańców, z drugiej zmora dla turystów. Jedno trzeba im przyznać: robią wrażenie i na pewno spełniają swoją funkcję. Podejrzewam, że któregoś dnia opiszę je dokładniej. Na zegarze 10.30, a ja nie załatwiłem jeszcze ani jednej rzeczy. Postanowiłem zrezygnować z szukania Metro Transit Store i zacząć szukać punktu ksero. W teorii udało mi się go znaleźć, w praktyce okazało się, że nie istnieje już od jakiegoś czasu. Żeby go znaleźć musiałem przejść kilka kwartałów w głąb miasta, a do 11.00 pozostało 15 minut. Wizja bezsensownego błąkania się po mieście i spóźnienia się pierwszego dnia do pracy była równie mało optymistyczna co wczorajszy dzień. Na szczęście do Target Field udało mi się dotrzeć 5 minut przed czasem.

Przyszedł czas na korpo-szkolenie. Sześć godzin siedzenia z 3 Tajlandczykami, 4 Jordańczykami, 2 Czarnogórcami i Marie – szefem działu kadr. I na zmianę: zapoznawanie z regulaminem, wmawianie jak bardzo jesteśmy ważni w funkcjonowaniu korporacji, 10 zadań dobrego pracownika, pozytywy bycia miłym, przedstawienie prawa związanego ze sprzedażą alkoholu, filmy piorące mózg bez żadnych skrupułów… Pozytywem był na pewno fakt oswojenia się z językiem angielskim na tyle, że powoli zaczęła zwalniać się moja wewnętrzna blokada językowa. Na koniec zostaliśmy oprowadzeni po obiekcie, ale dalej nie zostaliśmy zapoznani z naszym stanowiskiem pracy. Jedyne co zostało rzucone to: concession. Target Field może pomieścić około 40 000 kibiców w jednym momencie, tak więc i baza gastronomiczna musi być przygotowana na takie ilości zgłodniałych ludzi. Pytając o pracę słyszałem tylko „It’ll be fun!”, „You’ll enjoy it for sure!”, ale co mieli innego powiedzieć. Nie znam jeszcze zasad baseballa, ale jeśli posiada jakieś przerwy i w przeciągu tych przerw będę musiał obsłużyć chociaż kilka procent wszystkich widzów: może być stresująco. Tak czy siak, nie ma co się martwić na zapas.


Po wyjściu z Target Field pozostało mi 30 minut do zamknięcia Metro Transit Store. Druga próba. Jedna ulica, druga ulica, trzecia ulica. Wejście do budynku, wjazd na pierwsze piętro, przejście do skyway’u, wejście do drugiego budynku, przejście dwoma korytarzami, zejście na parter i jest! Z małą nutką satysfakcji mogłem wrócić w kierunku przystanku, a potem po krótkim spacerze do domu. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dzień 6

Dzień 2

Dzień 50 - 56