Dzień 13 + 14
W Polsce wyznacznikiem weekendu jest deszcz,w Minneapolis z kolei wyznacznikiem końca tygodnia jest niemiłosierny upał. Termometr na tylnej ścianie garażu pokazywał 34 stopnie (w cieniu), ale zawsze trzeba doliczyć, że wilgotność powietrza zwiększa odczuwaną tutaj temperaturę. W konsekwencji odczuwalnie mogło dochodzić nawet do 40 stopni po południu. Skok temperatury najbardziej idzie odczuć w dwóch momentach: podczas wyjścia z chłodnego, klimatyzowanego domu na dwór, gdzie po otwarciu drzwi skwar bucha w twarz i podczas wyjście z jeszcze bardziej klimatyzowanego autobusu w samym środku betonowego miasta, bez ani jednego drzewa w pobliżu - tzw. miejska wyspa ciepła. Fakt, że w pracy stoję w zadaszonym miejscu powoduję, że temperatura wydaje się o wiele bardziej znośna. W takie dni kibice baseballu, którzy siedzą na odsłoniętych trybunach, nie szczędzą pieniędzy na napoje, nawet te najdroższe ($12 za kubek).
Na samym początku zmiany, podszedłem do Kim (managerki) i zapytałem się, czy mógłbym wyjść ok. 16.00. Po pierwsze wiedziałem, że jestem umówiony na piwo wieczorem, a gdybym nie zdążył dojechać do domu i wziąć prysznic, prawdopodobnie odstraszyłbym ludzi w promieniu 3 mil. Po drugie przypuszczałem, że w niedziele trzeba będzie posprzątać box dokładniej niż dotychczas, więc udało mi się upiec 2 pieczenie na jednym ogniu.
Pech chciał, że w tym samym momencie, kiedy ja wychodziłem z Target Field, wychodził też cały tłum ludzi. Sam stadion ma ponad 40 000 miejsc, ale wiadomo też, że rzadko wypełniony jest po brzegi. Zakładając, że średnio przychodzi połowa, to w dalszym ciągu daje ponad 20 000 ludzi. Po każdym meczu sygnalizacja na skrzyżowaniach zostaje wyłączona, a ruchem kierują policjanci. Co ciekawe, mimo ogromu kibiców w jednym miejscu i o jednej porze, nie spotkałem się jeszcze z ani jednym zapchanym autobusem. Co jeszcze ciekawsze, na drogach nie tworzą się korki...
Stojąc na przystanku rzucił mi się w oczy 3-piętrowy budynek po przeciwnej stronie ulicy, na dachu którego znajdowała się praktycznie wypełniona po brzegi klimatyczna restauracja z widokiem na Minneapolis. O 16.30 zrobiłem zdjęcie tego miejsca, a okazało się, że 4h później w tym samym miejscu byłem umówiony na piwo i sushi nie wiedząc o tym kompletnie.
__________________________________
Dzisiejszą pobudkę sponsorował kot Dżidżi miauczący i drapiący w drzwi. Dzień miałem zaplanowany z góry: spacer w kierunku Calhoun Lake, zahaczając przy okazji o pobliski cmentarz. Pogoda była idealna i do chodzenia, i do robienia zdjęć. Przypominam sobie właśnie zeszłoroczny wypad do Stegny, gdzie po kilkugodzinnej wędrówce byłem tak samo czerwony na barkach, jak jestem teraz. Mimo tego, że nie było gorąco, słońce dało o sobie znać.
Mówią, że Minnesota liczy ponad 10 000 jezior, a samą okolicę można porównać do polskich Mazur. Cóż, mnie udało się obejść tylko 2 z nich (Calhoun Lake i Harriet Lake), pozostało więc 9998. Naprawdę, nie znudzi mi się porównywanie przedmieść do lasu - praktycznie całą drogę od domu do jeziora (ok. 20 przecznic) szedłem w cieniu drzew. Same jeziora otoczone są deptakiem dla pieszych i ścieżką dla rowerzystów. Znalazło się też kilka wydzielonych miejsc do rozłożenia ręcznika i wylegiwania się na piasku, ale często zamiennikiem jest rozłożenie hamaka pomiędzy jednym drzewem a drugim. Z południowego końca Calhoun Lake łatwo zauważyć można wystające ponad horyzont wieżowce zaledwie kilkanaście kilometrów dalej. Od początku jednak wiedziałem, że gwoździem programu będzie odwiedzenie cmentarza.
Z czystym sercem mogę powiedzieć, że jest on utrzymany lepiej niż 99% parków w Polsce, wliczając w to słynne i "reprezentacyjne" Planty w Krakowie. Bo właśnie cmentarze w Stanach uważane są jednocześnie jako miejsce pochówku, ale zieleń urządzona/rekreacyjna. Tak wypielęgnowanych rabat, równo przystrzyżonej trawy bez ani jednego chwasta i w całości nieziemskiego miejsca jeszcze nie widziałem. Na pewno Lakewood Cemetery trafia na moją listę TOP10 miejsc, w których byłem. Dużo bym dał, żeby w Polsce cmentarze wyglądały chociaż w ułamku tak dobrze jak ten. Bez przesadnych pomników, bez sztucznych i tandetnych dekoracji, z namiastką zieleni dookoła. Już na samym wejściu postawiona jest tablica z regulaminem, który jasno mówi, że cmentarz sam w sobie jest utrzymanym miejscem, więc jeśli ktoś chcę dodatkowo upamiętnić zmarłego, to tylko i wyłącznie żywym bukietem kwiatów.
W dalszym ciągu z cmentarza w stronę Harriet Lake rozpościerały się parki: tym razem różane. Chwilę później "ogród spokoju", a na końcu jezioro. Koniec końców moja dzisiejsza wycieczka ciągnęła się ponad 18 km i zafundowała mi spieczone barki i prześwietne zdjęcia.
Komentarze
Prześlij komentarz