Dzień 18








Bilans na koniec dnia? Kupiony jeden nieplanowany telefon i zirytowany jeden przyzwyczajony do tego Filip. Telefon (i dostęp do internetu) to jedna z tych rzeczy, które chciałem sobie załatwić najszybciej jak się da po przyjeździe do Stanów. Nie chodzi nawet o rytualne sprawdzanie Facebooka co godzinę czy przeglądanie śmiesznych kotów w sieci, ale też o możliwość odnalezienia drogi lub połączenia autobusowego. Teraz do tego wszystkiego doszła jeszcze konieczność posiadania amerykańskiego numeru przy poszukiwaniu drugiej pracy, jako możliwość kontaktu zwrotnego dla pracodawcy. W teorii wszystkie jest proste i przyjemne, w praktyce (w mojej praktyce) już niekoniecznie. 

Druga wizyta w salonie AT&T. Na wstępie standardowe wyjaśnienie zaistniałej sytuacji i pytanie, czy w dalszym ciągu można skorzystać z oferty z telefonem na kilka miesięcy. W odpowiedzi? Konsternacja pracownika. Na szczęście w tyle zdążyliśmy zauważyć mężczyznę, który obsługiwał nas 10 dni temu i wyjaśnił całą procedurę. 15 minut czekania aż skończy obsługiwać poprzedniego klienta i wreszcie podchodzi. Sytuację kojarzył, ale nie za bardzo mógł połączyć wątek związany z telefonem. Dopiero po chwili roześmiał się i przeprosił, że ostatnim razem nie do końca sprecyzował to co miał na myśli: istnieje możliwość wzięcia oferty z darmowym telefonem i dodatkowym naliczeniem $10 do abonamentu, ale przy umowie na 24 miesiące. Taki tam mały szczególik. Od razu odechciało mi się wszystkiego po co przyszedłem, ale zdążył zaproponować alternatywne rozwiązanie: kupno telefonu bez żadnej umowy. Po chwili zastanowienia, gdzie przez myśl przeszła mi prawdopodobna sytuacja, kiedy to kolejny raz będę musiał czekać na p. Bernarda 2 tygodnie, aż zbierzemy się i pojedziemy coś załatwić z umowami na jego nazwisko, postanowiłem kupić (prawie) najtańszy telefon jaki tylko mieli. 

Umowa podpisana, po 2-3 miesiącach wystarczy zgłosić się z prośbą o dezaktywację numeru i po problemie - telefon zostaje dla mnie. Na koniec pracownik zapytał się jeszcze niepewnym głosem, czy abonament który pierwotnie wykupiłem uwzględnia pakiet internetu czy tylko rozmowy i SMSy. Podczas naszej pierwszej wizyty jasno i wyraźnie powiedziałem, że bardziej zależy mi na dostępie do danych niż na połączeniach, więc z tego co mówił 10 dni temu - wykupiłem pakiet 3GB internetu, który oferował. Kilkanaście minut po powrocie do domu miałem jednak co do tego wątpliwości. Telefon chodzi, numer nadany, połączenia możliwe, internetu brak. Na samą myśl powrotu trzeci raz do tego samego salonu zrobiło mi się słabo. Mam nadzieję, że to tylko kwestia odczekania kilku godzin i pakiet zostanie uruchomiony automatycznie, bo jeśli dowiem się, że kolejny raz ten sam pracownik zapomniał dopowiedzieć jakiegoś "szczególiku" lub jeszcze gorzej: nie dodał pakietu jak było mówione mu to od samego początku, to wyjdę z siebie.
________________________
Z serii przyjemniejszych tematów: osobliwości amerykańskiego mieszkania. Po kilkunastu dniach mieszkania w jednym miejscu i zaznajomienia się ze wszystkimi różnicami pomiędzy polskim a amerykańskim domem opisane za chwilę przeze mnie rzeczy nie rzucają się już tak w oczy, jak było to na początku pobytu w Stanach. 

1. Standardowo - amerykański typ gniazdek, na który byłem przygotowany i jeszcze w Polsce kupiłem 2 przejściówki. 
2. Włączniki niczym w typowo amerykańskich filmach zgrozy, kiedy główny bohater słyszy szum w piwnicy, chce zapalić światło i wysiada żarówka. 
3. Dopiero po kilku dniach zorientowałem się, że w domu nie ma ani jednego grzejnika. Zamiast tego zastosowane jest ogrzewanie nadmuchowe/klimatyzacja. Nie do końca wiem, na jakich zasadach działa ogrzewanie, ale klimatyzacja naprawdę daje radę (czasem nawet za bardzo).
4. Klamko-gałki. Pierwszy dzień w Stanach, wchodzę do łazienki, chcę się zamknąć, a tu nie ma zamka. Na środku gałki zauważyłem tylko coś w rodzaju przycisku, więc zaryzykowałem. Okazało się, że celnie. Gorzej w drugą stronę - przycisk wciśnięty, ale jak wyjść? Nie da się go przecież "odcisnąć". Fakt faktem, nie trwało długo zanim odnalazłem patent na wydostanie się z łazienki, ale do tej pory podoba mi się myk z automatycznym otwieraniem drzwi od środka, kiedy po prostu chce się wyjść i przekręci się gałkę.
5. Okna góra-dół. Kolejna rzecz niby z tych "nieskomplikowanych", a wymagających zastanowienia się przy pierwszym użyciu. Po dwa zabezpieczenia na okno przy otwieraniu i kolejne dwa zatrzaski przy odchylaniu powyżej ok. 10 cm. 
6. Do ostatniej rzeczy, czyli kurka od prysznica nie jestem do końca przekonany. Obrót kurka o 90 stopni - zimna woda, obrót kurka o 180 stopni - zimna woda, obrót kurka o 270 stopni - wrzątek. Nie da się tak jak w Polsce regulować ciśnienia wody. Woda ze słuchawki leci jednym i niezmiennym strumieniem, a jedyna możliwa rzecz do regulacji to temperatura. Bonus: słuchawka od prysznica jest przymocowana do ściany, nie można jakkolwiek jej ruszyć.  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dzień 6

Dzień 2

Dzień 50 - 56