Dzień 12









Obudziły mnie dzisiaj wyjątkowo 2 obrzydliwe rzeczy: mały karaluszek chodzący mi po ręce, którego za cholore nie dało się zabić i "coś", co zauważyłem w zlewie o poranku. Nawet mrówki są tu iście amerykańskie i są 4x większe niż te polskie. Cóż, trzeba wyciągnąć z wyjazdu najwięcej jak się da i poznać żyjącą faunę możliwie najlepiej jak się da.

Chyba mogę oficjalnie ogłosić, że zdążyłem się zaklimatyzować - brakuje mi pomysłów do pisania notek, bo coraz mniej rzeczy mnie szokuje, a do coraz większej ilości zdarzeń jestem przyzwyczajony. Mimo wszystko, każda rzecz i sytuacja wywiera na mnie mniejsze lub większe wrażenie. Jadąc autobusem do pracy, kolejny raz byłem świadkiem jak ludzie potrafią być sympatyczni i mili dla siebie nawzajem. Kierowca podjechał możliwie jak najbliżej krawężniki, obniżył zawieszenie po stronie drzwi, wytłumaczył dokładnie niewidomej kobiecie trasę autobusu, pozwolił na spokojnie jej wejść, pytając przy okazji na którym przystanku ma ją wysadzić. Pies przewodnik (biszkoptowy golden retriever) grzecznie siedział przy swojej właścicielce, co trochę czekając na pogłaskanie przez innych pasażerów. Kilka chwil później usiadł koło mnie starszy pan, który od razu wyciągnął zeszyt i zaczął namiętnie tworzyć tajemnicze szkice. W pewnym momencie nie wytrzymałem i zerknąłem kątem oka na jego dzieło. W zasadzie do tej pory nie mogę powiedzieć co zauważyłem, ale zinterpretowałem jego wenę jako zniekształconą głowę (zasłoniętą ręką) i widok ludzi zza krat. Kiedy miał już opuszczać autobus spytał się, jak podoba się nam jego rysunek. Z powrotem z kolei w autobusie jechał niepełnosprawny mężczyzna. W momencie, kiedy próbował wyjść z pojazdu, wszyscy grzecznie czekali, aż on pierwszy wyjdzie, a dopiero wtedy wyjdą pozostali i wejdą Ci, którzy stali na przystanku. Nikt nikomu nie mówił jak ma się zachować lub, że trzeba przepuścić starszego człowieka w drzwiach mimo tego, że do środka w tym czasie zdążyłoby wejść z 5 osób.

Oficjalnie też mogę przyznać, że tak jak pracuję dotychczas, pracować mogę jak najdłużej. Podoba mi się i skład (chociaż cały czas zmienny), i możliwość poznania języka zarówno od klientów, jak i od znajomych z pracy. Ba! Za grzeczną obsługę udało mi się dostać napiwek, chociaż praca w Target Field kompletnie nie uwzględnia napiwków. Co więcej, dowiedziałem się dwóch rzeczy, z których słynie Polska od dwóch przypadkowych osób: najładniejsze kobiety i najsmaczniejsza kiełbasa (pozostawię to bez komentarza). Nauczyłem się też, że ortodoksyjni muzułmanie nie mogą nawet dotknąć piwa w puszce. W zasadzie to zacząłem się teraz zastanawiać czy na naszym stanowisku są w ogóle pomocni: nie mogą nalać piwa, nie mogą podać piwa, nie mogą przynieść piwa z chłodni, nie mogą podać hamburgera, nie mogą zrobić hotdoga, nie mogą podać hotdoga. Takim, to się fucha trafiła - nie obrażając nikogo.

Kolejne wyznanie jest takie, że może jeszcze nie do końca, ale powoli zaczyna puszczać moja blokada językowa. Doskonale zdaję sobie sprawę z mojego nienaturalnego akcentu, ale wyzbyć się go nie wyzbędę. Trzeba korzystać z okazji, żeby używać angielskiego jak najwięcej. Widzę jednak małą przepaść pomiędzy swobodą w używaniu angielskiego pisanego a używaniu mówionego w rozmowach na żywo.

I dostałem dzisiaj pierwszy czek! Na razie tylko za 1-dniowy trening, ale to pierwsze zarobione dolary w Stanach. Zaczynam od $61.94, za kilka lat przecinek (kropka) przesunie się o dwa miejsca w prawo!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dzień 6

Dzień 2

Dzień 50 - 56