Dzień 50 - 56
"Ze skrajności w skrajność" to dobre określenie na to co dzieje się w Minneapolis. Ulewa i chłód lub skwar i brak tlenu za oknem. Niesamowicie dobry humor i pech do kwadratu. Całe wieki wolnego czasu i tydzień, który w praktyce wydaj się trwać 2 dni.
Praca na Target Field to praca w niepełnym wymiarze godzin w pełnym znaczeniu tego słowa. Nie dość, że nigdy nie wiadomo ile trwać będzie poszczególna dniówka, to na dodatek od jakiegoś czasu harmonogram ustalony jest na 7 dni pracujących i 7 dni wolnych, 7 dni pracujących i 7 wolnych... Ten tydzień należał do tych bardziej czasochłonnych, co w połączeniu z drugą pracą nie dawało praktycznie żadnego czasu wolnego. Ale wyłamując się z typowego stereotypu Polaka, nie mam na co narzekać...
Jako, że Target Field zmusza mnie do sprzedawania typowo amerykańsko-śmieciowego jedzenia, tak w drugiej pracy robię od podstaw i sprzedaję typowo europejskie przekąski (czyt. precle/obwarzanki). Wyglądem przypominają te typowo krakowskie, smakiem już mniej. Wybór? O wiele większy: solone/niesolone, zwykłe/z parmezanem/z cynamonem/z czosnkiem, obwarzanki/bitesy, z sosem/bez... Z mieszkania do pracy mam niecałą milę, więc to pierwszy plus. Kolejny to fakt, że pracuję w klimatyzowanej galerii, która okres swojej świetności straciła jakiś czas temu i nie panują w niej iście europejskie tłumy. Trzeci plus to potwierdzenie tego, co zauważyłem już dawno temu: pracuję z przemiłymi ludźmi, których w Minneapolis nie brakuje. Oczywiście, pierwsze dni zawsze są najgorsze. Jeszcze zanim zacząłem pracę, George (pracodawca) dał mi do zapoznania się ogromny plik kartek z regulaminem, opisem stanowisk, zasadami, itp., który lekko miał ponad 50 (treścią lekko odstraszających) stron. Tego samego dnia, po przeczytaniu wszystkich bzdur i podpisaniu dokumentów moim zadaniem było tylko obserwowanie i słuchanie. Cóż, jak na stoisko z preclami pracy okazało się co niemiara. Przygotowanie ciasta, wyrabianie precli i bitesów, przygotowywanie smoothie i lemoniady, nie wspominając o wszystkich towarzyszących zasadach i przepisach. W każdym razie, jestem dumnym pretzelmakerem.
Większość część tego tygodnia spędziłem poza domem, biorąc pod uwagę że obydwie prace i dojazd zajmowały mi około 14 godzin. No właśnie, dojazd... Godziny szczytu w połączeniu z wszędobylskimi robotami drogowymi to mieszanka potrafiąca przyprawić o nerwicę. Droga, która powinna zająć 30 minut często zajmuje 1,5h. To, plus moje niewyspanie i nieregularny czas pracy powodował, że praktycznie każdego dnia byłem albo spóźniony do pracy, albo przyjeżdżałem o wiele za wcześnie.
Jedynie sobota należała do trochę swobodniejszych dni, więc postanowiłem wstać wcześnie i wyruszyć do zoo. Pierwsze zaskoczenie: zoo okazało się bezpłatne. Drugie zaskoczenie: niedźwiedź polarny, przy którym mogłem stać pół dnia i oglądać jak bawi się w basenie. Trzecie zaskoczenie nastąpiły pod koniec, kiedy dowiedziałem się, że zoo, w którym spędziłem dobrych kilka godzin (nie licząc ogrodu botanicznego i wesołego miasteczka) jest o wiele mniejsze od innego, na pograniczu Minneapolis i St. Paul.
Dopiero dzisiaj, po 7 dniach mogę chwilę dłużej odpocząć i nie martwić się o kota, którego perfidnie zostawiono ze mną pod opieką na czas wyjazdu moich "współlokatorów". Najgorszym jest fakt, że kot ma prawo być na mnie nieco obrażonym. Pierwszego dnia wlałem pełne miskę wody i wsypałem pełną miskę karmy, bo wiedziałem, że nie będzie mnie w domu przez 3 dni. Okazało się jednak, że kiedy wychodziłem z domu kot wyszedł razem ze mną na zewnątrz i dopiero po 3 dniach kiedy wróciłem do domu i otworzyłem drzwi za jednym zamachem zjadł wszystko co dla niego przygotowałem, a ja miałem tylko nadzieję, że nikt nie dowie się, jak bardzo opiekuńczym jestem lokatorem.
Dopiero dzisiaj, po 7 dniach mogę chwilę dłużej odpocząć i nie martwić się o kota, którego perfidnie zostawiono ze mną pod opieką na czas wyjazdu moich "współlokatorów". Najgorszym jest fakt, że kot ma prawo być na mnie nieco obrażonym. Pierwszego dnia wlałem pełne miskę wody i wsypałem pełną miskę karmy, bo wiedziałem, że nie będzie mnie w domu przez 3 dni. Okazało się jednak, że kiedy wychodziłem z domu kot wyszedł razem ze mną na zewnątrz i dopiero po 3 dniach kiedy wróciłem do domu i otworzyłem drzwi za jednym zamachem zjadł wszystko co dla niego przygotowałem, a ja miałem tylko nadzieję, że nikt nie dowie się, jak bardzo opiekuńczym jestem lokatorem.
Komentarze
Prześlij komentarz