Dzień 37 - 41








Tak wiem, zaniedbałem się... Ale ten tydzień należał do jednych z najaktywniejszych i mogę stwierdzić, że nawet pomimo lekkiego stanu załamania w pewnym momencie, był to jeden z lepszych tygodni w ogóle. 

Anyway: 
Większość czasu w przeciągu tych 5 dni spędziłem na malowaniu, czyli czynności która obowiązkowo musi gościć w harmonogramie moich wakacji. Pierwszy raz za to maluję dom warty milion dolarów. Już sama świadomość wywiera na mnie ogromną presję. Kolejnym powodem do stresu jest fakt, że właścicielami tej posiadłości są polscy profesorzy (historii sztuki i nauk politycznych). Jedna z tych dziedzin, łatwo domyślić się która, nie jest pomocna przy malowaniu, ale o tym za chwilę... Przygodę z malowaniem zacząłem od pokoju gościnnego. Na samym początku przygotowanych miałem tyle nowych narzędzi i przyborów ile tylko oferują amerykańskie sklepy. Pokój sam w sobie jest dość sporawy, nie dość że ma ok. 30m2 to na dodatek dużo załamań i wnęk. Samo obklejenie listew i rozłożenie folii zajęło mi ponad 2 godziny. Nadszedł więc czas na malowanie... Okazało się jednak, że nie została jeszcze ostatecznie wybrana farba/farby do pokoju. Wypowiedzi p. Asi zapadły mi tak w pamięć, że mogę je swobodnie cytować: 

"Zastanawiamy się pomiędzy Ocean Lagoon i Deep Sea. Chciałabym stworzyć w tym pokoju wrażenie ulotnego impresjonizmu, którego akcentować będą kwitnące za oknem róże, w połączeniu z zielenią równo wystrzyżonego trawnika z akcentami łososiowego różu i promienistej żółci. Co więcej, na tej ścianie zawiśnie jedno z moich dzieł sztuki, które będzie tworzyć dominantę, a na półce postawione zostanie jedna z rzeźb dla przeciwwagi i harmonii, dlatego tak ważne wybranie jest odpowiedniego koloru pomiędzy tymi dwoma. Ocean Lagoon wpada w lekką szarość, dlatego będzie idealnie nadawał się w tworzeniu kontrastowego zestawienia z wymienionymi przeze mnie kolorami, natomiast Deep Sea może stworzyć poczucie tajemniczości, jednak wpada w lekko zielonkawy kolor*..." 

Co najlepsze, nie widziałem żadnej różnicy pomiędzy tymi dwoma kolorami, rozpoznając obydwa kolory jako "niebieski". Po 30 minutach dyskusji i wewnętrznej walki zapadła decyzja, po której wreszcie mogłem zacząć malować. Pierwszego dnia pomalowałem wyznaczoną część pokoju, bo kolejna część nie została jeszcze przemyślana. Drugiego dnia okazało się, że nie będzie zmiany koloru i mogę pomalować cały pokój w odcieniach Ocean Lagoon. Praktycznie co godzinę p. Asia lub p. Tomek kontrolowali postęp pracy, komentując raz, że kolor jest przepiękny, a raz że w tym świetle jest przytłaczający. Po 30 minutach i zmianie położenia słońca kolor kolejny raz jest inny, a gdy słońce zajdzie, o dziwo zmienił się jego odcień - i tak w kółko. Po dwóch dniach malowania i szykowania się do wyjścia po wyczyszczeniu wszystkich pędzli i wałków dostałem odpowiedź zwrotną:

"Pokój wygląda nieziemsko i naprawdę znasz się na malowaniu, ALE niedopuszczalnym i nieprofesjonalnym jest zostawienie nierówności w miejscu styku dwóch kolorów po ściągnięciu taśmy. Ja wiem, że praktycznie są niezauważalne, ale jestem perfekcjonistką i takie szczegóły od razu rzucają mi się w oczy i psują odbiór całego pokoju."

Cóż, jak wyglądają te "nierówności" możecie sami zobaczyć na dwóch zdjęciach. Listwa na pierwszym zdjęciu została w większości poprawiona i "nierówności" zostały tylko na dole zdjęcia, w stronę których zmierzałem (nadmiar białej farby nie jest nierównością), a zdjęcia z wnęką nawet nie będę komentować. Koniec końców musiałem przyjechać trzeciego dnia i poprawiać 5 godzin wszystkie listwy i wszystkie wnęki małym pędzelkiem do oczu. Jak bardzo byłem zirytowany i zły, tego chyba nie muszę mówić. Tego dnia miałem również zmianę w Target Field, więc łącznie pracowałem ponad 16h, na szczęście byłem tak zmęczony, że nie czułem zmęczenia.

*Nie spotkałem jeszcze osoby, która jest niemiła. Tak samo nie chcę, żeby ktokolwiek odczytał, że w jakikolwiek sposób jestem uprzedzony do p. Asi i Tomka. Mimo wszystko, każdy jednak ma swojego bzika.
____
Pomimo faktu, że uwielbiam Kraków, w Minneapolis po miesiącu czuję się o wiele swobodniej. Jedna rzecz tylko uniemożliwia mi poruszanie się: Pokemony. Jeszcze tydzień temu mogłem swobodnie wyciągnąć telefon, spojrzeć na mapę i dowiedzieć się, w którym kierunku znajduje się szukany przeze mnie obiekt. W tym momencie prawie wszyscy myślą, że tak jak ponad połowa wędrujących po okolicy zombie szukam z nimi Pokemonów. Wyszedłem z założenia, że wolę już zginąć w środku miasta... 

PS. Taki miły polsko-rosyjski akcent udało mi się dzisiaj znaleźć na jednym z billboardów!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dzień 6

Dzień 2

Dzień 50 - 56