Dzień 47 - 49








Wydarzeniem tygodnia na pewno była wizyta w sklepie z europejską żywnością. Najważniejszą rzeczą, której szukałem (i dzięki Bogu udało mi się znaleźć) to polski chleb. Nigdy nie sądziłem, że zatęsknię za tym smakiem, jako że w Polsce bardzo sporadycznie jadam coś innego poza bułkami. Tutejsze pieczywo to połączenie trocin, zapychacza i cukru. Smakiem z kolei przypominają niedorobioną chałkę. Ów europejski sklep to połączenie 3 produktów sprowadzanych z 4 krajów: Polski, Ukrainy, Rosji i USA. Gdybym miał większą zamrażarkę, kupiłbym wszystkie możliwe mrożonki pamiętając przede wszystkim o pierogach. To właśnie pierogi produkowane są w Stanach, ale mają "polish quality" i muszę przyznać, że nie smakują źle. Padłbym ze śmiechu, gdybym znalazł ogórki, przy których w tamtym roku tak skrupulatnie pracowałem. Na szczęście nie dane mi było znaleźć tej firmy wśród miliona etykiet na pułkach. Były również typowo wschodnie produkty, o których istnienia nawet nie miałem pojęcia jak ukraińskie regionalne sery czy smażone na głębokim oleju ciasteczka podobne do naszych faworków. 

Tego dnia pogoda była niesamowicie kapryśna. O 9:00 czarne chmury tak szczelnie zasłoniły wszystkie promienie Słońca jakby dalej za oknem była noc. Na zmianę wiatr, burza i deszcz, czasem też wszystkie 3 w połączeniu. Gdyby w Polsce ktokolwiek zobaczył taką pogodę, byłby przekonany, że w mgnieniu oka temperatura spadnie przynajmniej o 5 stopni i powietrze zrobi się o wiele bardziej rześkie. Minneapolis przyzwyczaiło mnie już do siebie, że jakakolwiek zmiana aury nie wpływa na wilgotność/duszność/temperaturę. Za oknem burza, a w środku dalej duszno i gorąco... 

Dopiero wieczór zrobił się przyjemny do spacerowania. To pora idealna nie tylko dla łowców pokemonów, ale też 2 wszędobylskich zwierząt: królików i wiewiórek. Wtedy to trzeba niesamowicie pilnować się, żeby żadnego z nich nie nadepnąć/przestraszyć spacerując po parku. 

W przeciągu tych kilku dni byłem na kolejnej rozmowie kwalifikacyjnej, które powoli są powodem do wpadnięcia w depresję. W Polsce moda na zadawanie głupich pytań dopiero wkracza do umysłów pracodawców, jednak tutaj zagnieździła się już dawno temu. Aplikując na najgłupsze stanowiska jak obsługa klienta w pralni chemicznej lub pracownik stoiska z preclami pracodawcy zadają pytania, co najmniej na poziomie porównywalnym do stanowiska managera w wielkiej korporacji. Potrafią nawet robić niewerbalne testy, o których potencjalny pracownik nie wie. Ledwo zdążyłem się przywitać, a już zostałem poinformowany, że przeszedłem kolejny etap rozmowy kwalifikacyjnej... Tak, chodziło o uśmiechnięcie się i spojrzenie w oczy, jako ważny czynnik dla którego klienci czują się przyjaźniej i częściej wracają do danego miejsca. Nie wiedziałem czy to powód do śmiechu, czy do płaczu, więc starałem dalej podążać niewerbalnymi zasadami savoir vivre. Nie zapeszając dopóki formalnie nie podpiszę umowy, ale wszystkie testy przeszedłem pomyślnie... 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dzień 6

Dzień 2

Dzień 50 - 56