Dzień 34 + 35







Naprawdę lubię poznawać nowych ludzi. W Polsce nie odważyłbym się spotykać z nieznajomymi praktycznie w każdej nadarzającej się okazji: na piwo, na sushi czy na spacer dookoła jeziora... Wydaje mi się, że w większości ćwiczę swoją otwartość niż język. Wszyscy bez wyjątku są tutaj tak niesamowicie mili, że dalej po miesiącu nie mogę się temu nadziwić. Co więcej, wpadki językowe i akcent uważają, jako "urocze" i zachęcają samym w sobie do opowiedzenia o kraju, z którego się przyjechało. 

W pracy z Afroamerykanami (chcąc być poprawnym politycznie) czuję się jak typowy Kali, który kompletnie nie wie co do niego się mówi, nie wspominając o zakomunikowaniu czegokolwiek, coś na zasadzie "Ja nie mieć wystarczająco kiełbasa". A i tak zapytają mnie, żebym powtórzył kilka razy, bo nie rozumieją co do nich mówię. W drugą stronę działa to dokładnie na tej samej zasadzie - muszę pytać się po kilka razy, żeby zrozumieć co mam zrobić lub czego brakuje. Tam moja bariera językowa jeszcze się pogłębia i właśnie jedynym ratunkiem są spotkania z ludźmi (cóż, z doświadczenia nie wybieram Afroamerykanów jako kompanów do rozmowy poza pracą). Wtedy na tyle swobodnie na ile mogę rozmawiam o tym, co ślina na język przyniesie: zwyczaje w Polsce, przygody w Minneapolis czy nawet o porównaniu systemów ubezpieczeniowo-zdrowotnych między Europą a Stanami. Oczywiście, że popełniam masę błędów, części których nie jestem nawet świadomy, dlatego na samym początku ostrzegam rozmówców, że gdyby ich uszy zaczęły krwawić to mają mnie poprawić. 

Dzisiaj udało mi się skorzystać z dnia wolnego i udać się na słynne amerykańskie naleśniki (pancakes) z syropem klonowym, truskawkami, borówkami i bananami. Po śniadaniu przemierzając park w pobliżu Downtown naliczyłem więcej wiewiórek niż drzew - były wszędzie! Co więcej, okazały się na tyle oswojone, że gdy tylko wyciągnie się rękę, w której znajdują się orzeszki (lub tylko udaje się, że tak jest) od razu przylatują na odległość 1 kroku. Poza ogromną ilością wiewiórek w oczy rzucają się jeszcze dwa gatunki zwierząt: wszędobylskie chipmunki (na których wzorowane są postacie Chip&Dale) i króliko-zające (do tej pory nie wiem czy to duże króli czy małe zające). 

Jeśli ktoś w dniu jutrzejszym/dzisiejszym ewentualnie chciałby się ze mną skontaktować - może mieć utrudnione zadanie: wracam pomagać Monice, tym razem szlifując i impregnując taras oraz okna. Mimo to postaram się być na telefonie na tyle, na ile będę mógł. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dzień 6

Dzień 2

Dzień 50 - 56