Dzień 43 - 46
Miałem się nie denerwować ponownie i oszczędzić sobie pisania niektórych wydarzeń z tego tygodnia na blogu, ale do tego czasu zdążyłem już ochłonąć. Wtorek to kolejny dzień malowania u państwa snobów. Tym razem za cel wzięte zostały drzwi, a konkretnie cały korytarz z 12 drzwiami. Oczywiście, już na wstępie zostało mi zakomunikowane, że im szybciej się wyrobię tym lepiej, ale pamiętając o tym, jak wszystko musi być perfekcyjnie wykończone. Baa... nawet zasugerowali mi, że najlepiej byłoby wyrobić się ze wszystkim w przeciągu dnia/dwóch. Szkoda tylko, że pomalowanie jednych drzwi, z obklejeniem wszystkiego (dokładnie!) z uwzględnieniem ewentualnych poprawek i obmalowaniem każdego zakątka zajmowało średnio 2,5h. Na szczęście zawsze mam przy sobie przenośny wehikuł czasu, żeby wyrobić się ze wszystkimi projektami tak jak życzy sobie pracodawca. Po pomalowaniu 3 drzwi i podczas nieobecności p. Asi, wszystko było w porządku - nawet żartowałem z p. Tomkiem, że otworzę firmę w Polsce z doświadczeniem amerykańskim, bo tak sprawnie i dokładnie mi idzie. Nastrój się odmienił po przyjściu żony, która ledwo nie zemdlała na świeżą farbę.
"Jezus... Tak nie może być. Ja chciałam mieć gładkie drzwi, a ja tutaj widzę strukturę! Ja wiem, ona jest praktycznie niezauważalna i prawdopodobnie nikt jej nawet nie dostrzeże, ale jak się człowiek przypatrzy to widzi! Tomek: masz natychmiast jechać do sklepu i kupić specjalny wałek do malowania drzwi bez pozostawiania struktury na nich!"
Żeby p. Asia nie poczuła się odosobniona, nagle i p. Tomkowi przestała podobać się moja praca i bez zastanowienia zgodził się ze swoją żoną. Zastanawia mnie tylko fakt, czemu nie wspomniał jej, że wałek którym malowałem to wałek do malowania drzwi, który kupił tego samego ranka. Po godzinie został mi dostarczony nowy-specjalny-super wałek, którym charytatywnie pomalowałem drugi raz drzwi. Co najśmieszniejsze, nawet zdążyłem dostać lekcję jak malować drzwi i musiałem oglądać 10-minutowy filmik na youtubie jak robią to profesjonaliści (nie wiedziałem czy mam się śmiać, czy płakać). Po pomalowaniu drzwi nowym wałkiem miała miejsce kolejna tragedia: wałek wsiąkał na tyle farbę z połyskiem, że pomalowane drzwi wydawały się teraz matowe... Koniec końców zakończyliśmy współpracę, a zamiast 4-dniowej zapłaty dostałem pieniądze za 1,5 dnia. Nawet nie miałem siły i ochoty kłócić się z głupszymi. Kilka dni później dowiedziałem się, że zwykły śmiertelnik nie jest w stanie pomalować drzwi w sposób zadowalający dla p. Asi, która to wynajęła specjalnego malarza z maszyną do czyszczenia/malowania/sandowania... nie zdziwiłbym się, gdyby na koniec zlecenia wyrzucała z siebie konffetti w odcieniu niedorozwoju umysłowego. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że dalej zostałem poproszony o malowanie pozostałych pomieszczeń (ścian), za propozycję którą serdecznie i z szerokim uśmiechem podziękowałem.
Prognozy pogody mówią, że ten tydzień należy do najgorętszych w Minneapolis. W dniu z temperaturą 40 stopni pojechałem pracować jako wolontariusz do magazynu. Lepszej daty nie mogłem sobie wymarzyć. W kontrakcie zobowiązałem się do jednego narzuconego dnia nieodpłatnej pracy w banku żywności. Jakkolwiek nie byłoby to uciążliwe i psujące cały harmonogram dnia to naprawdę taka praca daje poczucie chociaż minimalnego spełnienia. Wiadomo, korporacja korporacją i wiązanka bzdur na samym początku spotkania też musiała zostać wypowiedziana: jacy to oni nie są wspaniali, ale bez swoich pracowników nie byłoby ich tutaj; to od nas zależy życie innych, jesteśmy wzorem dla pozostałych, bla, bla, bla... Główne zadanie? Pakowanie odpowiedniej ilości żywności do worków. Nam przypadły kapusta w workach po 40lbs i słodkie ziemniaki (5lbs). Pogoda nie sprzyjała pracy, mimo włączonych w każdym możliwym miejscu wiatraków. Nie dość, że brakowało siły, to jeszcze wszyscy wpadli w senne nastroje. Po skończonej robocie kolejny raz zostaliśmy poproszeni do sali konferencyjnej, gdzie tym razem puszczony został jeden z przyjemniejszych filmików, w którym pokazanych zostało kilka rodzin, którym właśnie "pomogliśmy". Podsumowali ile żywności spakowaliśmy, przeliczyli na porcję i podali zaokrągloną liczbę osób, która dzięki nam przez tydzień będzie miała zapewnioną żywność.
Wracając z powrotem do domu i stojąc w korku praktycznie parsknąłem śmiechem, gdy zobaczyłem tablicę przy kościele: THREE POKESTOPS HERE. Cóż, marketing dźwignią handl wiary...
Komentarze
Prześlij komentarz