Dzień 9-10








Sobota. Pierwszy dzień pracy i pierwszy dzień sprawdzianu. Cały czas w głębi duszy liczyłem na to, że George nie wyszedł z założenia, że rok przerwy to nie tak dużo, żeby zapomnieć wszystkie wymagane w pracy procedury. Wiedziałem jednak, że brak litery T przy moim nazwisku tego dnia oznaczało zupełnie inny scenariusz. Tego dnia pracowałem z Alexem, czyli pracownikiem z najdłuższym stażem, co w całej tej sytuacji było najoptymistyczniejszym wariantem. Mimo wszystko ot tak w jednym momencie musiałem sobie przypomnieć obsługę kasy, menu czy procedurę wyrabiania i formowania ciasta… Może nie brzmi to zbyt porywająco i skomplikowanie, ale mimo wszystko dla nowych osób przewidziany jest tydzień treningu i dodatkowa osoba do pomocy. A ja ot tak zostałem postawiony przed faktem dokonanym i musiałem udawać, że wszystko jest OK, chociaż nie do końca było. Godzina po godzinie potyczki i pomyłki zaczęły słabnąć na sile, a ja zacząłem się czuć nieco swobodniej przypominając sobie krok po kroku wszystko to, czego nauczyłem się w zeszłym roku. Jednak stresujący dzień zakończył się lekkim poczuciem spełnienia, kiedy po raz pierwszy od czasu przylotu nie siedziałem bezczynnie w jednym miejscu i wiedziałem, że zaczynam odrabiać koszty, które pochłonęła moja podróż. I siedziałem tak w autobusie wracając do mieszkania obserwując od nowa wszystkich tych ludzi, o zupełnie innym niż w Polsce nastawieniu, którzy nie mają problemów żeby zacząć rozmowę lub po prostu podzielić się wrażeniami i napawało mnie jeszcze więcej pozytywnych emocji. Przyzwyczaiłem się już do tego, że nie wszyscy rozumieją za pierwszym razem mój angielski i czasem muszę powtarzyć zdanie kilka razy lub użyć języka migowego, dlatego zżerała mnie ciekawość jak może wyglądać sytuacja odwrotna, czyli użycie łamanego polskiego przez obcokrajowca. Oczywiście kozioł ofiarny znajdował się tuż przy mnie, a narzędzie tortur przywiozłem ze sobą w walizce. Pech chciał, że książka do nauki polskiego po rozpakowaniu i pięciu minutach przeglądania jej okazała się tragiczna, więc postanowiłem zacząć wykład idąc własnym tokiem nauczania i wyjaśniając wymowę każdej pojedynczej litery i głoski.

  • ą jak ouh!
  • cz jak cheese
  • ł jak wood
Wszystko to wyglądało mniej lub bardziej prowizorycznie i koniec końców myślałem, że na tym się skończy przygoda z polskim, nie mówiąc o pozostaniu czegokolwiek w pamięci. Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo i jak miło byłem zaskoczony na drugi dzień tym, że dosłownie pamiętał większość rzeczy, których starałem się go nauczyć. Zacząłem od pisania na kartce najprostszych słów, jakie przychodziły mi do głowy i prosiłem go, żeby przeczytał je tak jak go uczyłem: “dom”, “kot”, “zupa”, “pies”, “głowa” i lepiej lub gorzej brzmiał, jakby powoli zaczął orientować się w naszej pokręconej wymowie. Drugiego dnia jadąc po pracy, która nie była już tak stresującym przeżyciem jak dzień wcześniej, wiedziałem że poznam Tima, z którym nie miałem za dobrych relacji rok wcześniej. Po części ze względu na dziwne sytuacje, w których przychodziło nam się spotykać, a po części z faktu, że tak naprawdę nie mieliśmy okazji naprawdę porozmawiać. Wiedziałem też, że będę jedną z pierwszych osób, którym pokaże się ze wszystkimi czterema zębami, które mu pozostały po operacji. Nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, że ten fakt nieco utrudni nam porozumiewanie się - Polak z akcentem, Amerykanin bez zębów. W mieszkaniu czekał już prawdziwie szwedzki stół: pokrojona sałata, pomidory, ser, mięso mielone, pasta z czerwonej fasoli, śmietana i taco. Oczywiście, jak na mnie przystało udało mi się zjeść więcej niż oni dwaj łącznie. I siedzieliśmy tak oglądając Family Guy’a przekonując się powoli do siebie nawzajem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dzień 6

Dzień 2

Dzień 50 - 56