Dzień 6-8
Ze skrajności w skrajności - jednym słowem: norma. Po tygodniu kiedy największą atrakcją było patrzenie przez okno dwudziestego piętra i obserwowanie próbującą zaparkować przez 15 minut kobietę, przyszedł czas kiedy 15 minut to czas, w którym mogę wziąć prysznic i położyć się spać nie zastanawiając się więcej nad zabiciem masy wolnego czasu. Cały tydzień planowałem, żeby wybrać się na basen i nie przejmując się nikim i niczym po prostu leżeć na jednym z białych plastikowych leżaków czytając książkę i naprzemiennie opalać się lub wchodzić do jacuzzi. Do szczęścia brakowało mi tylko świecącego słońca i upału. I właśnie pogoda to jedna z tych rzeczy, które zaskoczyły mnie w tym roku w Minneapolis. Przylatując na lotnisko powitał mnie deszcz, a cały tydzień wychodząc na spacer czy tylko do sklepu czułem na sobie stricte Polską pogodę - słońce, wiatr i przyjemne 22-25 stopni. Ubiegłoroczny wyjazd i pogodę jaka mnie nie opuszczała mógłbym podsumować tylko dwoma słowami: “skwar” i “duchota”. Nie ma się czemu dziwić, Minnesota znajduje się praktycznie na środku kontynentu i daleko jej do łagodniejszego klimatu innych stanów mających to szczęście znaleźć się przy jednym z oceanów. Tak czy siak tydzień podsumowany nocną burzą wystarczył, żebym przypomniał sobie wszystko na nowo. Zamiast narzekać i siedzieć w klimatyzowanym mieszkaniu w końcu miałem okazję wybrać się na szóste piętro, które służy jako piętro przeznaczone do integracji, a na którym znajdują się: baseny, sauna, jacuzzi, strefa grillowania, ogromna kuchnia, sala kinowa i siłownia. W małym plecaku: zimny ohydny napój, za słaby filtr do opalania, książka Mastertona, ogromny ręcznik i klucze z brelokiem w kształcie robota z napisem Minnesota, który z Minnesotą nie ma nic wspólnego. Na zegarze nie było jeszcze 11, więc na basenie początkowo byłem sam co pozwoliło mi trochę lepiej rozejrzeć się i wybrać najlepsze miejsce. Co jakiś czas wyglądając zza książki widziałem pojedynczych ludzi z podobnymi do moich planów, którzy powoli zajmowali część z wolnych leżaków. Po 2,5h takiego leżenia lenistwo przegrało z głodem - wróciłem na górę i zacząłem szykować obiad stwierdzając, że tyle czasu wystarczy na pierwszy raz smażenia się na słońcu. Cóż, dopiero wieczorem wiedziałem, że bardziej mylić się nie mogę - mój kolor skóry przypominał flagę Polski: udo do wysokości kąpielówek krwiście czerwone, udo pod kąpielówkami śnieżno białe. Posiadając jeszcze trochę wolnego czasu, który w późniejszych dniach okazał się czymś o czym zdążyłem zapomnieć wybraliśmy się w kierunku Minneapolis Sculpture Garden, który mieści się obok jednego z paskudniejszych budynków, które się tutaj znajdują czyli Walker Art Center. Podczas ubiegłorocznego szukania ofert przed pierwszą podróżą do Stanów Google jako znak rozpoznawczy Minneapolis pokazało rzeźbę łyżeczki z wisienką, co szczerze powiedziawszy było dość smutnym widokiem - czy to jedyna rzecz, którą może poszczycić jedno z większych miast Mid-Westu? Oczywiście to nie były jedyne obrazy, które Google wyrzuciło na pierwszą stronę. Tak czy siak jeszcze smutniejszym okazał się fakt, że park, w którym znajdowała się słynna rzeźba w tamtym roku przypominał pole minowe, które zostało świeżo naruszone. Góry ziemi, koparki, pomarańczowe taśmy odgradzające poszczególne roboty… I pośród wszystkich tych robót drogowych, których miałem (nie)przyjemność doświadczyć i zobaczyć w tamtym roku, a które trwają nadal, to Sculpture Garden jest chyba jedynym miejscem, które w tym roku zostało oddane do użytku. Jak przystało na ogród przylegający do muzeum sztuki współczesnej, każda kolejna napotkana rzeźba stawała się dziwniejsza i mniej zrozumiała. Kamienie pokryte brokatowym papierem, śpiąca kobieta, która wyglądała jakby przejechał ją walec czy ogromny ciemnoniebieski kogut stojący na białym piedestale przypominającym piramidę. I wszystko to, jak przystało na sam środek Ameryki Północnej, w promieniach słońca po godzinie 20.00 i z temperaturą ponad 25 stopni, która od tego czasu nie dawała za wygraną. I wszystko to skończyło się na niesamowicie smacznej, tajskiej zupy obserwując szalejącą daleko za oknem burzę.
Komentarze
Prześlij komentarz