Dzień 12
Dzień Niepodległości, czyli święto wolne od pracy. Wolne w teorii, bo przecież gdzieś cała ta masa ludzi musiała znaleźć lepsze alternatywy niż siedzenie przez cały ten czas w domu. Jedną z takich alternatyw był Target Field i mecz baseballu oglądany w temperaturze ponad 30 stopni na pełnym słońcu z piwem w ręku. Wychodząc do pracy o 10.00 czułem, jakbym znalazł się w środku rozgrzanego samochodu. Pogoda nie przypominała już tej z początku mojego przyjazdu. Upał i duchota to dwa określenia, które idealnie opisują lato w Minneapolis. Wiadomo, że otwarty stadion nie może być wyposażony w uwielbiane przez Amerykanów klimatyzację, dlatego jedynym udogodnieniem jest cień rzucany przez strop trzeciego piętra. Mimo to już po 15 minutach da się odczuć klejące się do ciała paskudny niebieski uniform i samozamykające się z gorąca oczy. Standardowo na powitanie czekała mnie kolejka ludzi ustawionych przed działem HR, później marsz przez pół stadionu do standu 232, przygotowywanie stanowiska, godzina nudów, pięć godzin pracy, godzina sprzątania i powrót do mieszkania, co dawało mi cały wieczór dla mnie. Punktem obowiązkowym 4 lipca (podobnie jak w zeszłym roku) był pokaz sztucznych ogni przy Missisipi o 21. Nie wszystko jednak było takie samo. Joe i Tim zastąpił mi Vicky i Bernarda. Zamiast pojechać samochodem wybraliśmy się na spacer. A sam pokaz był o wiele lepszy od ostatniego. I siedząc tak na czerwonym kocu z napisem Air Canada ukradzionym z samolotu obracaliśmy się to raz w prawo, to raz w lewo obserwując wszystkich tych ludzi świętujących w zupełnie inny sposób Dzień Niepodległości USA względem Dnia Niepodległości Polski. Tłumy przebrane w niebiesko-biało-czerwone stroje spacerujące po brzegu z piwem, puszczające na trawie mini-fajerwerki, rozmawiające z każdą napotkaną osobą. Scenerię dodatkowo poprawiała zbliżająca się burza, która rozświetlała co jakiś czas rozświetlała niebo tak samo spektakularnie jak pokaz sztucznych ogni.
Komentarze
Prześlij komentarz