Dzień 11
Tego samego dnia, w którym zaczynałem pracę na Target Field miało odbyć się szkolenie dla nowych pracowników, co nie do końca było przemyślaną decyzją, ze względu na cały dzień spędzony na stadionie. Pozytywem tego wszystkiego był fakt, że nie musiałem uczestniczyć w całym przewidzianym dla świeżaków szkoleniu oraz to, że byłem o wiele lepiej przygotowany na to, co mnie czeka. Wiedziałem o wiele lepiej które wejście przeznaczone jest dla pracowników, który pokój to miejsce szkolenia i z kim to szkolenie będzie przeprowadzone. Wszedłem więc do sali, w której czekały dwie Chinki, Macedończyk i dwóch Rosjan. I czułem nieznaczną przewagę, bo pamiętałem większość szkolenia, a część papierów które zostały im przekazane do wypełnienia, zostały przeze mnie wypełnione w tamtym roku. Siedząc tak i słuchając prezentacji Marie o historii Delaware North Company, procedurach bezpieczeństwa czy ogólnych obowiązkach cały czas miałem w głowie ubiegłoroczne szkolenie, które tak naprawdę było pierwszą stycznością z językiem angielskim w pełnym tego słowa znaczeniu. Chcąc czy nie chcąc zostałem rzucony (albo sam się rzuciłem) na głęboką wodę, więc nie było już odwrotu. Musiałem starać przyswoić się tyle informacji ile mogłem, a resztę próbować zrozumieć z kontekstu. Różnie... czasem wychodziło lepiej, czasem gorzej. I znowu tegoroczna podróż dała mi tę przewagę, że miałem już za sobą zrzucenie blokady językowej: jeśli czegoś nie rozumiesz - zapytaj, jeśli ktoś Ciebie nie rozumie - powtórz. Po 1,5h zostałem puszczony wolno, ale tylko na dwie godziny, co pozwoliło mi wrócić do mieszkania, zamówić po drodzę obiad, zjeść, posiedzieć 30 min i wrócić z powrotem, na kolejną część szkolenia, a później prosto do pracy. Załatwiłem już wcześniej wszystkie potrzebne rzeczy: uniform, odznaka, direct deposit, volunteer day, dostępność w lipcu i w sierpniu, co dało mi kolejną przewagę podczas następnej części spotkania. W porównaniu do południowego treningu nie siedzieliśmy już w sali konferencyjnej a prowizorycznie na korytarzu zagłębiając się nieco bardziej w zakres naszych obowiązków. W połowie słuchając tego co mówiła do nas Amber, w połowie bawiąc się pod stołem komórką poczułem, że ktoś stoi za mną i kłuje mnie w bok. Mimo, że z nieco dłuższymi niż rok temu włosami dalej bez trudu rozpoznałem Angel, która podobnie jak reszta załogi przygotowana była na mój tegoroczny przyjazd. Niedługo potem poczułem, że ktoś bez żadnego ostrzeżenia przytula mnie od tyłu - Kim. Powiedziała, żebym nawet nie śmiał iść pracować na inne stanowisko, tylko żebym prosto po treningu szedł do nich. Była to też pewnego rodzaju sugestia (chociaż bardziej brzmiało to jak rozkaz) dla Amber, która zajmowała się przypisywaniem pracowników do poszczególnych standów. Zbliżała się 17.00, czyli moment w którym zaczęła ustawiać się kolejka pracowników ustawiających się powoli do szatni, a później do pracy. I chociaż wyjątkowo pierwszego dnia dostałem numer 234, zamiast oczekiwanego przeze mnie 232, to nauczony doświadczeniem wiedziałem, że jeśli Marcy, która jest osobą odpowiedzialną za kontrolowanie pracowników na drugim piętrze, dalej pracuje w Target Field to nie mam czym się przejmować. Sama kilka chwil wcześniej, kiedy spotkałem ją na korytarzu oznajmiła mi, że widzimy się tam gdzie zawsze. Dobrze znałem drogę, która prowadziła od szatni przez połowę pierwszej platformy stadionu przechodząc przez rampy aż do miejsca, do którego zmierzałem. W głowie siedziała mi jedna śmieszna myśl, kiedy to ostatniego dnia w pracy tamtego roku wychodziłem ze stadionu z poczuciem ulgi, że już tu nie wrócę. Cały czas staram się nauczyć, żeby nigdy nie mówić nigdy.
Komentarze
Prześlij komentarz