Dzień 92 - 95




Nadal nie mogę się pozbierać, że nieplanowane długo 4 miesiące najdalej jak tylko się da, zlecą (lecą) tak szybko. Nawet nie umiem powiedzieć co powinienem czuć: ekscytację czy smutek? Czas drobnych podsumowań, za czym tęsknie, a czego będzie mi brakować:

- Uczucia bycia w miejscu dającym o wiele więcej możliwości na cokolwiek - wcale nie dziwi mnie fakt, kiedy podczas rozmowy z rówieśnikiem lub czasem osobą młodszą ode mnie słyszę, że pracuje. Nie byłoby w tym nic dziwnego, przecież ludzie w Polsce w wieku 20-25 lat też pracują, często jednak w miejscach, z których nie są tak dumni jak Amerykanie: kawiarnia, fastfood, supermarket. Studia w Stanach dają o wieeele więcej, manager ds. designu w muzeum sztuki współczesnej? Drobnostka. Młodszy księgowy w wielkiej korporacji? Proszę bardzo... Oczywiście, że tak samo tutaj ktoś musi pracować na posadach podobnych tym z polskich realiów. Najczęściej jednak są to ludzie bez studiów lub/i bez ambicji. 
- Otwartości i uprzejmości Amerykanów - jedna z tych rzeczy, której będzie mi najbardziej brakować. Nie wiedzą co to znaczy "narzekać" lub "wyrzywać się na kimś". O wiele bardziej zaznajomieni są ze pojęciami "cierpliwość", "wyrozumiałość" i "pomoc" niż Polacy. 
- Wolności/anonimowości - czyli braku świadomości bycia obgadywanym/znanym przez Helenę, kuzynkę Krystyny, która wyszła za mąż za Pawła z sąsiedniej wsi kilka lat temu, o której nawet nie ma się pojęcia. Amerykanie mimo o bycia o wiele milszymi, wydają się mimo wszystko nie interesować życiem innych o ile nie ingeruje ono w ich życie.
- Świadomości ciągłego szkolenia języka - pierwszy miesiąc = oswajanie szoku, drugi miesiąc = oswajanie języka i wyzbywanie się barier językowych, trzeci miesiąc = swoboda porozumiewania się nawet kalekim angielskim, później może być już tylko lepiej
- Architektury i kultury sąsiedzkiej - czyli pierwsze rzeczy, które rzuciły mi się w oczy po przylocie do Stanów. Brak ogrodzeń, kolorowe budynki wykończone ze stylem (w porównaniu do polskiej pastelozy i styropianozy), zieleń, zieleń i jeszcze więcej zieleni...

+ Znajomości produktów i jedzenia - mimo ogromnego asortymentu produktów i jeszcze lepszej świadomości, że wszystko jest nieznane i warte spróbowania, brakuje punktu zaczepienia. Sałatka grecka? Feta nawet nie przypomina smakiem tej polskiej, nie wspominając o braku TEGO sosu do sałatki mimo, że asortyment płynnych sosów gotowych do polania warzyw jest przeogromny. Kanapki na kolacje? Chyba szybciej będzie objeździć wszystkie fastfoody dookoła niż znaleźć prawdziwy chleb. Zupa? A co to takiego?
+ Braku konieczności przewalutowywania czegokolwiek. Nie oszukujmy się - jak bardzo nie chciałoby się wyzbyć tego natręctwa, potrzebna jest albo silna wola albo masa pieniędzy. Po czasie nie jest problemem pójście do sklepu i zrobienie zakupów, żeby móc zjeść cokolwiek na obiad czy kupić jakieś słodycze. Jednak wyjścia na piwa, obiad czy kolację, gdzie rachunek wynosi $15-30 daje się odczuć w świadomości.
+ Swobody i znajomości realiów życia - brakuje Ci pieniędzy? Bankomat w galerii, banku lub na ulicy służy pomocą. Jesteś chory? Telefon, wizyta u lekarza, antybiotyki i zwolnienie. Potrzeba załatwienia skomplikowanej sprawy w urzędzie? Cóż, może być ciężko, ale przynajmniej język będzie twoim sprzymierzeńcem.
+ Kogokolwiek bliskiego - nieważne jak wiele przyjaźni nie zawiąże się w innym miejscu. Zawszę będzie brakowało rodziny i tych "starych" przyjaciół.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dzień 6

Dzień 2

Dzień 50 - 56