Dzień 2











Wczesna pobudka, szybki plan na śniadanie i wyjście na miasto. Tym razem zamiast resztek z kolacji razem ze Scottem, a jeszcze bez Joe który nocował u Tima, poszliśmy do kolejnej knajpy polecanej przez Google Maps – Hell’s Kitchen. Pierwsze wymarzone śniadanie w Stanach? Wybór był prosty: pancakes z bitą śmietaną, owocami i syropem klonowym. Potem wystarczyło przeturlać się do mieszkania i poczekać na Joe, żeby zaplanować resztę dnia, a przynajmniej jego najbliższe godziny, bo samolot Scotta startował o 13.30, co dawało nam nieco ponad dwie godziny wolnego czasu. Zdecydowaliśmy, że na czas pożegnania Joe zostanie w domu, żeby nadrobić zaległości w pracy, ze względu na pół dnia wolnego w czwartek i piątek, a ja pojadę ze Scottem na lotnisko, które kilka dni wcześniej było moim celem podróży. Od początku było po nim widać, jak bardzo chce zostać przynajmniej jeden dzień dłużej, ale hotel nie przyjmował bezpodstawnej zmiany rezerwacji pokoju, więc chcąc nie chcąc i tak musiałby zapłacić $300 za noc, którą spędziłby gdzie indziej. Mimo to próbowałem przekonać go na różne sposoby, żeby wysiąść z Ubera i zrobić Joe niespodziankę. W końcu jakimś cudem idąc na uczelnie wskoczyłem z nim do pociągu jadącego do Wrocławia, więc czemu on nie mógłby wyskoczyć z samolotu? Im bardziej naciskałem tym większe poczucie winy narastało we mnie, bo wiedziałem od samego początku, że to niemożliwe i tylko wywieram na nim niepotrzebną presję. Żegnając się na lotnisku upawniałem się całą jego drogę przez bramki, które mogłem dostrzec, że nie wróci się w ostatnim momencie. Po tym czasie moim zadaniem było znalezienie drogi powrotnej do Downtown, co jak wydawało się na początku, nie było wcale takim prostym zadaniem. Starsza kobieta w informacji powiedziała mi, że ze względu na remonty zamiast tramwajów kursują autobusy, które wyjeżdżają z czerwonej rampy na drugim piętrze i żeby tam trafić powinienem wsiąść w kolejkę łączącą oba terminale lotniska i kierować się ustawionymi znakami. Szkopuł polegał na tym, że takich znaków nigdzie nie było, a wszystkie standardowe sygnalizacje wskazywały jedynie standardową drogę do tramwaju. Nieco zagubiony (ale nie tak jak w Nowym Jorku) postanowiłem zignorować otrzymane wskazówki i kierować się tam, gdzie początkowo myślałem, żeby się kierować. Na stacji kilku zagubionych pasażerów błąkających od jednej krawędzi do drugiej, gdzie po prawej odjazdy w kierunku Mall of America, na lewo w kierunku Downtown. Postanowiłem do nich dołączyć i być zdezorientowany razem z nimi co nie trwało zbyt długo, bo po kilku minutach przyjechał (podobno) tramwaj widmo zmierzający do centrum. Wysiadka przy US Bank Stadium, obejście robotów drogowych i dłuższy spacer w kierunku mieszkania. Windą na 20. piętro, kilka metrów korytarzem, żeby… zobaczyć Scotta wchodzącego kilka sekund przede mną do mieszkania. Nie jestem w stanie powiedzieć kto był bardziej zdezorientowany: ja czy Joe. Dopiero po dłuższym czasie doczekaliśmy się wyjaśnień. Scott wyszedł na 15 minut przed wylotem z lotniska, dzwoniąc do hotelu, że ze względu na zapowiadane burze nie zdąży dojechać na czas, w co obsługa hotelu bez problemu uwierzyła i odwołała rezerwację pierwszej z dwóch nocy w Bostonie. Tym sposobem Minneapolis przyciągnęło go na kolejne 24 godziny. Mimo to obaj musieli nadrobić zaległości w pracy, a ja zająłem się nadrabianiem moich i opisywaniem wrażeń z podróży na kilka godzin. Zbliżała się pora obiadowa, a nikomu z nas nie przyszło nawet do głowy, żeby ugotować coś samemu. Z racji tego, że Scott jest fanem pierogów plan był prosty - Kramarczuk, czyli wschodnioeuropejska restauracja. Scott: micha pierogów i żeberka z gotowaną kapustą, Joe: pierogi z sosem pomidorowym, ja: trzy zimne pierogi, ogórki kiszone i peasant pie (czymkolwiek to jest). Wieczór szykował się leniwie, bo z seansem filmowym, dlatego chciałem żeby nie zabrakło też smores, których nie jadłem od prawie roku. Mogę jedynie dodać, że oglądanie pokazu sztucznych ogni z dwudziestego piętra to przyjemne i nieznane mi dotąd uczucie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dzień 6

Dzień 2

Dzień 50 - 56