Dzień 1
Pobudka
o 6.00 to pierwszy z objawów w jaki jet lag dawał się we znaki. Słońce za
żaluzjami i rozświetlony pokój dawały jednak wrażenie, że obudziłem się
przynajmniej po ósmej. Tego dnia Joe prosto po pracy kierował się w stronę szpitala, a później do mieszkania Tima (przyjaciela), który przechodził właśnie zabieg chirurgicznego
usuwania jedenastu całych i resztek zębów. Wiedziałem o tym już w Polsce, więc
początkowo dzień zapowiadał się nudno i samotnie, do czasu kiedy
niespodziewanie zobaczyłem na lotnisku Scotta, który przyleciał w drodze do
Bostonu potowarzyszyć mi tego i następnego dnia. Ze względu na brak własnych
zakupów na śniadanie szef kuchni polecał resztki z wczorajszej kolacji
zapakowane do styropianowych pudełek. Ustalony na szybko plan dnia uwzględniał
wyjście do Mall of America, a tam ekscytujące poszukiwanie skarpetek i koszulek
dla Scotta, a dla mnie obiadu i deseru. Idąc pierwszy raz w tym roku pośród
kilkunastu wieżowców nie czułem się ani trochę zagubiony, jak było to równy rok
temu. Wiedziałem też, że najwygodniej byłoby pierwszego dnia udać się do Metro
Transit Store i od razu kupić bilet wielokrotnego użytku na tramwaj i autobusy
do pracy, uptown czy przedmieść. Potem prosto w stronę kolejki, która okazała
się być w remoncie. Cóż, napis na remontowanym Nicollet Avenue głosi, że w
Minnesocie dwie rzeczy nigdy się nie kończą – zima i remonty. Minneapolis stara
się dopiąć na ostatni guzik wszystko, żeby miasto było gotowe na jedną z największych
szans promocji, czyli Super Bowl mające się odbyć na US Bank Stadium. Stacja
końcowa kolejki została przeniesiona spod Target Field właśnie US Bank Stadium,
czyli kilometr dalej, a stamtąd już prosto do galerii. Plan krążenia po centrum
wydawał się prosty do czasu, kiedy przed Scottem nie ukazał się wielki
rollercoaster ustawiony w samym środku budynku. Po jego oczach wiadome było, że
nie odpuści okazji przejechania się kolejką i pobiegł kupić bilety. Nie byłoby
w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że wrócił z dwoma. Broniłem się długo,
ale nieskutecznie. Przejażdżka w 99% wydawała się ok, gdyby nie 10 metrowy
pionowy spad w dół, którym akurat zostało zrobione pamiątkowe zdjęcie. W
momencie kiedy flash oślepił mnie na ułamek sekundy wiedziałem, że nie mam
zamiaru oglądać tego zdjęcia na oczy, wiedząc dokładnie jak bardzo przerażoną
minę miałem w tym momencie. Po tym momencie było już tylko lepiej i skończyłem
z uśmiechem na twarzy, czego nie można było powiedzieć o dzieciakach obok,
które w połowie drogi zaczęły płakać i krzyczeć, żeby ich stamtąd wyciągnąć. Oczywiście
znając moje szczęście Scott za wszelką cenę musiał zobaczyć zdjęcie, na którym
wyszedłem jak wytrzeszcz mający dość życia, ale dzięki Bogu udało mi się odwieźć
go od pomysłu jego zakupu. Dłuższa chwila błąkania się po sklepach, przerwa na skromno-mały
obiad w japońskiej knajpie, deser w lodziarni, zwiedzenie pawilonu z LEGO i
powrót kolejką do downtown. Chwila na złapanie oddechu w mieszkaniu, a później
z powrotem w świat. W Loring Park, czyli w parku usytuowanym 200 m od LPM i
którego z łatwością można zobaczyć z okna dwudziestego piętra rozkładały się
namioty na weekendowy Pride Festival. Nawet kościół obok został podświetlony na
wszystkie kolory, a przy jego murach zorganizowana została zabawa. Kilkanaście
przecznic dalej znajdowała się restauracja, do której prowadził mnie Scott, a
którego prowadziło Google Maps, jako najlepsze miejsca na zjedzenie ramenu.
Stamtąd zaś parkiem znajdującym się obok Minneapolis Institute of Arts z
powrotem do downtown odczuwając kolejne skutki zmiany czasu i marząc o
położeniu się z powrotem do łóżka.
Komentarze
Prześlij komentarz