Dzień 57 - 60
Nawet dzisiaj miałem okazję opowiedzieć moje pierwsze kroki w Stanach, kiedy to zaraz po wylądowaniu w twarz buchnął mi podmuch gorącego powietrza, pierwszego dnia zepsułem biletomat i ile czasu musiało minąć, żebym poczuł się choć odrobinę pewniej używając angielskiego. Jestem przekonany, że mój pierwszy tydzień po powrocie do Polski przeżyję w takim samym szoku i niedowierzaniu.
Może ten przeskok będzie złagodzony przez moją drugą pracę. Prawdopodobnie nie mogłem znaleźć w Stanach nic bardziej krakowskiego jak robienie precli (czyt. obwarzanków). Malarz, złota rączka, piekarz, kasjer, kucharz i lingwista od siedmiu boleści... CV będę drukował w postaci plakatów lub banerów reklamowych, bo zwykła kartka papieru okaże się niewystarczająca. Pozostaje mi tylko wykraść tajny przepis na ciasto i biznes w Polsce gotowy. Ba, nawet tipy się zdarzają! A jeśli tipów jest mało, to zawsze można obserwować całą chmarę Golden Retriver(ów) tresowanych do pomagania niepełnosprawnym. I tak przez 2 godziny po kolei jeden za drugim...
A po pracy chodziliśmy na
(zaktualizowane zdjęcia do ostatniego wpisu)
Komentarze
Prześlij komentarz