Dzień 53-59















Kolejny tydzień, w którym praca wygrywała nad czasem wolnym wliczając raz jeszcze pracujący weekend. Postanowiłem jednak, że będzie to ostatni z takich weekendów, bo nie przyleciałem tutaj żeby spędzać sobotę czy niedzielę obsługując zmierzłych klientów. Codziennie kilkugodzinne zmiany o różnych porach dnia rujnują dostatecznie jakiekolwiek spędzanie wolnego czasu poza mieszkaniem, żeby móc swobodnie zaplanować coś poza leżeniem na sofie i oglądaniem seriali, pisaniem bloga lub ewentualnie podczas słonecznej pogody wylegiwanie się na leżaku przy basenie. George’owi zostawiłem więc rozpisany harmonogram miesiąca z zastrzeżeniem, że nie mam zamiaru pracować w żaden inny dzień który nie jest wymieniony na kartce, a na stadionie wykreśliłem prawie wszystkie weekendy z dostępności na koniec sierpnia i wrzesień. W dalszym ciągu jednak wszystkie 7 dni spędziłem na zmianę w jednej bądź w drugiej pracy, wliczając dodatkowo podwójne zmiany z powodu deszczu i odwołanych gier. Sobotnia zmiana zaczynała się o 15:30, co dawało nam trochę czasu na nieco aktywniejsze południe. Bez względnie określonych planów wyszliśmy na późne śniadanie w stronę północnej części Minneapolis, żeby znaleźć się w Wilde Cafe & Spirits. Stamtąd kolejny raz SE Main St w stronę niedawno odkrytego przeze mnie parku, w którym kolejny raz spędziliśmy dobrych 20-30 minut na błąkaniu się bez celu i odkrywaniu kolejnych ukrytych miejsc. I znowu przez Stone Arch Bridge na południową stronę Minneapolis, tym razem jednak w poszukiwaniu lodziarni, co jak mogłoby się wydawać nie było takim prostym zadaniem w sobotnie południe. Downtown żyje własnym życiem, niepodobnym do europejskich miast, które największą ofertę atrakcji przeznaczają właśnie na weekend. Restauracje, kawiarnie czy sklepy otwarte są przeważnie w czasie pracy, kiedy to wszyscy pracujący tutaj mieszkańcy przemierzają skyway’e wzdłuż i wszerz od 8 do 18. Po tym czasie ilość otwartych lokali spada praktycznie do zera. Udało nam się jednak znaleźć jedną jedyną lodziarnię przy Gold Medal Park, która jak można się było spodziewać nie należało do najtańszych. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że następnego dnia przyjdzie mi pracować dla dokładnie tego samego pracodawcy siłując się z zamarzniętymi misami lodów. Po wypróbowaniu 5 malutkich gałek o smaku waty cukrowej, gumy balonowej, ciasteczek, truskawki i mango ostatnim punktem rozrywki był Guthrie Theater, który sam w sobie jest paskudnym granatowym budynkiem usytuowanym zaraz przy rzece i niedaleko nowego stadionu footballowego. Wnętrze nieco nadrabia straty przez rozmieszczenie malutkich okienek pozwalających na obserwowanie miasta z różnych perspektyw. Dodatkowo w budynku znajdują się dwa punkty widokowe. Jedno na czwartym piętrze, które ukryte jest za szklano-niebieskimi drzwiami z tarasem na zewnątrz i drugie na dziewiątym piętrze, które z kolei przeszklone jest w całości żółtym szkłem przypominając nieco najnowszy budynek AGH w Krakowie. Stamtąd już wąskimi ale długimi ruchomymi schodami w dół, żeby przespacerować się prosto na Target Field i czekać na kolejny wolny dzień, który miał nadejść w poniedziałek podczas zaćmienia Słońca. Pozostało mi jeszcze pojawić się w niedzielę w pracy licząc na to, że nie będzie to męcząca niedziela. I faktycznie nie była. Klientów praktycznie wcale, więc z nadzieją spoglądałem na zegarek odliczając do momentu, w którym po raz pierwszy wyjdę ze stadionu wypoczęty. Marcie miała jednak inne plany, kiedy koło 14:00 pojawiła się przy naszym stanowisku prosząc jednego z nas, żeby pomógł w innym miejscu, które aktualnie było oblężane przez tłum klientów. W takim wypadku Kim wysyła najczęściej jedną lub dwie z pracujących czasem Chinek, które niestety w tym momencie były na przerwie. Pech więc chciał, że trafiło na mnie i z leniwej posady trafiłem na stanowisko z lodami, które jeszcze w sobotę jadłem jako nieświadomy niczego klient. I po raz kolejny polityka Target Field udowadnia to jak bezsensowne jest wysyłanie pracowników do nowych miejsc, w których obowiązują kompletnie inne ceny, menu i znajomość produktów. Po dwóch godzinach torturów i praktycznie pod koniec gry zostałem wypuszczony z powrotem do Kim, która pozwoliła mi iść na przerwę, żeby w końcu coś zjeść. I pewnie nie byłoby w tym nic przytłaczającego, gdyby nie fakt, że w jednym momencie gra dobiegła końca i wszystkie możliwe stanowiska, w których planowałem kupić coś do jedzenia zostały zamknięte. Tym sposobem wyszedłem z pracy zirytowany i głodny, żeby po drodzę kupić sobie gotową sałatkę i zupkę chińską i spędzić resztę niedzieli na oglądaniu Gry o Tron, The Leftovers i Kimmy Schmidt.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dzień 6

Dzień 2

Dzień 50 - 56